Zaczaruj Banshee jeszcze raz


Ponieważ w tym tygodniu nie mam czasu na napisanie notki, pozwolę sobie na odrobinę nekromancji i przypomnienie wpisu sprzed 2 lat.
Pozdrawiam.
K.

Myślałem o podobnej notce od jakiegoś czasu, ale o jego ostatecznym kształcie zadecydowały niedawne rozmowy z Oddtail’em i Eliashem. Do nich też nawiązuje też najważniejsze pytania: Czy wszystkie obiekty w świecie gry muszą być opisane mechaniką? I jeśli tak, to czy wszystko musi być zgodne z podręcznikiem?
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, żyły sobie misie męczące RPG. Męczyły Kryształy Czasu i Warhammera, a pomysły na przygody czerpały z kolejnych MiMów i raczkującego wówczas internetu. Przygody były przeważnie proste, potwory ubijalne (i brane z podręczników/MiMów, o bestiariuszach żaden miś nie słyszał) i wszyscy dobrze się bawili, wiedząc, co może spotkać ich na sesji. Aż przyszedł zły Miś Gry, który zrobił rzecz niespotykaną. Stworzył własnego potwora. Misie ogarnęła trwoga, wymyślały kolejne pomysły na ubicie potwora, ale ich pomysły były nieskuteczne. Dwoiły się i troiły, zastawiały pułapki, łączyły siły i moce, pomagały se w potrzebie. Aż zły Miś się znudził i jego zły potwór rozszarpał wszystkie misie na śmierć.

Koniec.

Przeglądając kolejne mechaniki dochodzę do wniosku, że na rynku pojawiły się już produkty, które są bliskie kompletnemu, mechanicznemu opisaniu świata gry (choćby FATE opisujące świat gry za pomocą aspektów do wszystkiego). Ale czy tak ujęty świat gry jest fajny i grywalny? Rozważmy to na przykładzie Banshee. Moje zrozumienie tej postaci jest kluczowe dla dalszego wywodu.

Banshee – Bean-Sidhe – Kobieta-ze-wzgórza lub Kobieta – fey.

Część folkloru celtycko-irlandzkiego, duch istniejący między światem żywych i umarłych, oznajmiający śmiertelnikom nadchodzącą śmierć w dwóch formach – lamentującej kobiety, zwiastującej śmierć członka rodziny lub niemej praczki, piorącej zbroję lub strój nawiedzanego, zwiastującej jego rychłą śmierć. Jednocześnie sama Banshee nie była w żadnym stopniu przyczyną śmierci. Nie była też potocznie rozumianym ostrzeżeniem lub przestrogą – stanowiła nieuchronną informację. Rozumiem ją jako część losu – fatalistycznej przepowiedni, przed którą nie ma ucieczki.

Banshee w mechanikach

Rozważmy banshee w wersji DnD. Z banshee po raz pierwszy spotkałem się w RPGach na sesji u znajomego sadysty(pozdrawiam!), męczącego DDkowców swoją wizją Ravenlofta. Jego ulubioną sztuczką było postawienie graczy między mgłą znakującą koniec domeny a czarem „Wall of Banshee”, który uniemożliwiał niskopoziomowym postaciom przejście na drugą stronę. Przeszkadzanie polegało na rażeniu graczy k6 + 4 obrażeń sonicznych. Inne z jego ulubionych zaklęć to SRD:Wail of the BansheeD&D Wiki – znowu obrażenia soniczne. I w końcu (już nie u niego), mamy w systemie Banshee Warrior (3.5e Creature) – D&D Wiki – rasę potworków, które znowu, wyjąc, powodują k6 obrażeń od dźwięku.

Po latach mogę powiedzieć: Drogie Podziemia i Smoki. DLACZEGO MNIE TAK SKRZYWDZIŁYŚCIE!  Fantastyczna koncepcja zwiastuna nieuchronnego losu sprowadzona została do x hp i y kostek obrażeń, dlaczego! I żeby nie było, że czepiam się do DnD, w większości znanych mi systemów fantasy nie jest lepiej.

Przykład inny, też dotyczący DnD (może jednak czepiam się tego systemu?). W końcu, po wielu perypetiach nabyliśmy Podręcznik Potworów do DnD 3.0. Wow. Tyle przeszkadzajek, każda ładnie ilustrowana i opisana. Do tego kompletne statystyki. Parafrazując drużynowego klasyka(pozdrawiam!), „co strona, to przygoda”. Pech chciał, że klasyk chciał poprowadzić jedną ze „stronicowych przygód” dla reszty drużyny. W tym dla drużynowego czytacza(też pozdrawiam!). Okazało się, że czytacz doskonale zna podręcznik, znając dobre i słabe strony wszystkich potworów („Atakuj go lodem”, „Ale to bez sensu”, „Rób tak, to ma sens, tylko w ten sposób ominiesz jego Odporność/5!”). W końcu zdesperowany klasyk poprowadził nam sesję, która zmieniła wszystko.

Sesja była fajna (jak pozostałe, fabularnie nie mam im nic do zarzucenia), w momencie kulminacyjnym klasyk postawił na przeciwko drużyny wredną bagienną wiedźmę. Drużyna zakładając, że wie z czym ma do czynienia, narzucała czarów ochronnych i na hurra ruszyła do ataku. I zdarzył się szok – ta wiedźma nie była z podręcznika. Uradowany klasyk rzucał wieloma umiejętnościami nie-mieszczącymi-się-w-podręczniku-pod-hasłem-bagienna-wiedźma. Początkowe oburzenie szybko poszło w bok, gdy okazało się, że walka była ciekawsza niż te do których przywykliśmy, a MG ma masę ciekawych (nie koniecznie podręcznikowych) zagrywek.

Po tak długaśnym wstępie przechodzimy do rozważań będących przedmiotem notki:

1)Czy potwory powinny być ustandaryzowane?

Ano pierwsze primo to standaryzacja potworów. Przeglądając dowolny bestiariusz widzimy statystyki „zwykłych” smoków, goblinów i ludzi. I co? Wszyscy są tacy… z formy? Mieli wspólnych rodziców? Każdy ma takie same statystyki i możliwości? Zupełnie bez rys indywidualnych? Na zdrowy rozsądek wydaje się, że niekoniecznie, więc wprowadzanie drobnych zmian wydaje się być fajnym pomysłem. Ale jakie zmiany są dopuszczalne? Przerzucenie jednego punkcika umiejętności raczej nikomu nie zaszkodzi, wymiana sztuczek na inny zestaw też nie, ale głębsza ingerencja? Jeśli gwałtownie, według własnego widzimisię zmienimy charakterystykę „oklepanego” typu przeciwnika, wywoła to zdecydowane niezadowolenie graczy. Ba, sam się wkurzałem, gdy w Warhammerze znajomego byle chłop miał więcej siły i wytrzymałości niż rozwinięty krasnoludzki najemnik. Ani to nie było uzasadnione mechanicznie, ani fabularnie. Tak więc wydaje mi się, że jakieś delikatne zmiany u ‚przeciwników MK1’ są jak najbardziej wskazane, ale jednocześnie nie należy z tym przesadzać, żeby nie wprowadzać zamieszania w świecie gry. Oczywiście kwestią indywidualną MG i drużyny jest, ile dokładnie stanowi ‚delikatne zmiany’.

2) Czy potwory powinny być opisane mechaniką?

Drugie primo to pytanie bardziej światopoglądowe, a mniej techniczne. Czy pewne istoty uznawane za potwory, nawet przy wielkiej sile, powinny być opisane statystykami? Czy bogowie powinni mieć swoją siłę, inteligencję i klasę pancerza, czy raczej gwiazdki w ich miejscu ze słownym opisem „zatapia pancernik jednym ciosem”, „przechytrza każdego człowieka”, „pociski z armaty odbijają się od jego skóry”? Bo jeśli MG da potworom statystyki (nawet absurdalnie wysokie), umożliwi graczom wyścig zbrojeń na mechanikę systemu i w końcu, na ubicie potwora. Bo gracze zrobią odpowiednie tweaki, zafukszą na kostkach i przy okazji odezwie się w nim miękkie serce. I co z taką sytuacją zrobić dalej?

Jednocześnie jeśli MG statystyk nie da, potwór pozostanie zagadką. Jako istota mechanicznie niezdefiniowana, będzie mógł zrobić wszystko, bo nie będzie mechaniką ograniczony. Taki potwór, który „zabija Cię bo tak” to jeden ze skuteczniejszych sposobów na zniechęcenie graczy do gry.

Więc generalnie nie jestem zwolennikiem rozwiązania bezmechanicznego. Ale z z drugiej strony jak widzę opis jakiegoś bóstwa czy czegoś innego, to mnie czasem ściska. Po prostu bogowie i siły natury są (przeważnie) tak wysoko nad graczami, że właściwie są poza mechaniką… A jednocześnie, jeśli uznam, że fabularnie graczom powinno udać się ‚zabić’ takiego bożka, to nie muszę się martwić tym, jak niskopoziomowa postać ma przebić klasę pancerza na poziomie 50…

3) Czy siły natury to potwory i czy należy je opisywać?

Istnieje cały zestaw ‚istot’, który klasyfikuję nie jako ‚potwory’ ale jako ‚siły natury’. Bogowie, żywioły, personifikacje idei i pojęć, potężne, antyczne smoki, Wielki Przedwieczny, itd. A także nasze małe banshee. Są to istoty na tyle potężne, lub reprezentujące coś na tyle wielkiego, że włączenie tego w kampanię obraca cały jej bieg wokół tej istoty. Czy ludzie będący zabawkami w rękach bogów powinni móc ich zabijać? Czy raczej walczyć między sobą, likwidując względnie równych im wyznawców przeciwnika?

Pośrednio odpowiedziałem już na to pytanie. Istoty, które wpadają w pudełko ‚siły natury’ u mnie cyferek nie mają. Ale jednocześnie nie służą one jako bat na graczy. Są gdzieś w tle, daleko, i prawie nigdy nie działają blisko graczy. Jeśli już, to pośrednio, poprzez wizje lub swoich agentów. Ot, skoro na sesji nigdy nie muszę odwoływać się do nich wprost, po co im statystyki?

4) Czy cały świat składa się z zębatek?

A może właśnie tak powinno być. Skoro świat gry da się opisać mechanicznie, należy tak właśnie robić? Ja tak nie robię, ale jest to rezultat wrodzonego lenistwa i doświadczenia. Wiem (a przynajmniej wydaje mi się), że wszystkiego i tak nie opiszę, więc opisuje niezbędne minimum, a reszcie nadaję cyferki w locie (czasem dosłownie, w trakcie sesji zdarza mi się szybko nabazgrać na kartce ‚ad hoc’ statystyki jakiegoś nieprzewidzianego przeciwnika). Ale może są tacy, którym sztuczka się udaje i w momencie rozpoczęcia gry ich świat jest kompletny – zawiera wszystko to co trzeba, opisane słowami i liczbami.

5) Czy warto zaskakiwać graczy i za zaskoczenie płacić nieścisłościami w mechanice sesji?

I tu dochodzimy to ostatecznego pytania – czy zaskakiwanie graczy, trzymanie asów w rękawie MG kosztem mechaniki sesji jest lepsze od bycia uczciwym, ale przewidywalnym? I czy wysiłek włożony w rozkminianie mechaniczne świata gry daje podczas sesji jakąś wartość dodaną. Pewnie odpowiedzią jak zwykle jest „to zależy od drużyny, ale należy unikać skarjności”. Ale chętnie zobaczę wasze opinie.

Miłego flame’a życzę.

PS. Zły Miś Gry okazał się jednym z lepszych mistrzów gry u których grałem (jak paru innych z Augustowa) , męczyłem u niego niejedną sesję i nawet dziś, nad kufelkiem zimnego piwa, wspominamy je z rozrzewnieniem.

PS2. Pozwoliłem sobie na pewne nieścisłości w opie przygód zaszłych – kto tam był i tak będzie wiedział co się działo, a kogo nie było, tego powinna obchodzić tylko łatwość czytania notki.

We Mgle – wpływ postaci na świat gry


Ok, czas zaspokoić ciekawość paru osób i udostępnić szkic rozdziału, którego brakowało w edycji nibykonkursowej.

Kilka pomysłów na to, jak gracze mogą wpływać na świat gry.

1) Mistrz gry i gracze – to tylko zamienne role

Zawsze chciałem zobaczyć system, w którym stanowisko mistrza gry byłoby przechodnie. Brakowało mi jednak do tego skutecznych rozwiązań. Wydaje mi się, że największym problemem w sytuacji gdy mistrz gry oddaje pałeczkę innemu graczowi jest fakt, że musi się on wcielić w nową postać, która zostaje dospawana do drużyny. Jednocześnie gracz, który zaczyna prowadzić musi gdzieś zgubić swoją postać.

Problem pierwszy chcę rozwiązać w następujący sposób. Mistrz gry rozwijałby co sesję swoją postać, która mogłaby towarzyszyć drużynie lub „czekać w domu”. Jeśli zamieni się z którymś z graczy funkcją, po prostu wprowadza swoją postać na sesję w miejsce nowego prowadzącego. Ten drugi zostawia swoją postać w „domu”.

Jak nagradzać mistrza gry? Tak jak graczy. Postacie graczy mają się rozwijać wraz z realizacją celów postaci. Awatar MG mógłby się rozwijać wraz z realizacją celów drużyny lub zachcianek graczy (o czym w punkcie 2).

No i jeszcze jedna sprawa. Ponieważ postaci nie rozwijają swoich cech, a ilość Punktów LOSU na gracza jest taka sama, nawet świeża postać powinna mieć moc niewiele mniejszą niż stary wyjadacz. Po prostu będzie bardziej wyspecjalizowana (bo będzie miała mniej Aspektów).

2) Przez rozmowę z mistrzem gry, między sesjami.

Każdy gracz może zażyczyć sobie na następną sesję określonej sceny lub motywu. Gracze powinni mówić prost, czego oczekują od sesji. To dość banalne rozwiązanie, które pojawiło się w wielu RPGach (np w Klanarchii). To co ma je urozmaicić ( i sprawić, że mechanizm zadziała) to zamienność funkcji MG i gracza. Jeśli ktoś uzna, że zestaw który otrzymał jest nie do zrealizowania na sesji, może poprosić kogoś innego o poprowadzenie.

Jeśli mistrz gry zrealizuje wszystkie życzenia graczy, należy mu się nagroda w postaci rozwoju jego awatara o dodatkowy Aspekt.

3) Aspekty zmieniające świat gry w trakcie sesji.

Nadal nie opisałem procesu tworzenia postaci (tak wiem, straszny ze mnie drań). Ale część Aspektów działała by jak karty w Everway (nie wstydzę się przyznać do inspiracji). Zagrywając Aspekt „Tajemne przejście” gracz znajdowałby tajne wyjście z pomieszczenia w którym się znajduje. Niezależnie od tego, czy MG je planował. Zagrywając „Znany dowódca” mógłby „wygenerować” paru weteranów z jego starej kampanii, którzy przypadkiem pojawią się w karczmie. Aspekty robiły by w prost to co umiejętności robią  pośrednio w innych grach. Tyle że zamiast uzależniać efekt od widzimisię MG i rzutu kostką, gracz by tworzył rzeczywistość na sesji płacąc Punktami Losu. Ktoś kto ma Aspekt „królewski łowczy” nie będzie musiał wypytywać się MG „co jest w tym lesie i jak trudne jest do złapania” tylko zadeklaruje „łowczego” i powie „chcę 2 sarny, ile to Punktów LOSU?” Bez widzimisię MG. Z chęcią usłyszałbym feedback w tym punkcie – czy taka zmiana ma sens?

4) Zmiana świata gry między sesjami

Ok, to rzecz która jest najmniej przemyślana – mam pomysł, którego nigdy nie testowałem.

Świat gry zaczyna się jako pusta kartka papieru w hexy lub kratkę. I jest uzupełniany między sesjami. W środku kartki jest Serce Światów, w narożnikach potęgi uczestniczące w grze. Gracze między sesjami ustalali by, jakiego typu część świata chcą zdobyć (deklarując swoje chęci z punktu 2), mistrz gry by w oparciu o nie tworzył lokacje i nadawał na początku gry cele drużynie. Jeśli cele zostaną zrealizowane – to gracze mogą przyłączyć nowy element do swojej domeny. Jeśli nie, element zostaje przejęty przez przeciwników.

Co daje graczom taki element? Dwie korzyści

Pierwsza – w przerwach między przygodami, lub na początku każdej przygody, gracze mogliby korzystać z elementów świata gry, które zgromadzili. Po drugie, między sesjami, gracze mogliby wymienić jeden z Aspektów postaci na element (faktycznie Aspekt) wolny w domenie.

Obrazowo. Gracze chcą na sesji mieć pojedynek, styczność z legendarnym kowalem i upiory. MG stwierdza, że sesja będzie dotyczyła obrony kowala przed upiorami, duchami tych, których jego broń zabiła w przeszłości. Graczy czeka pojedynek z szlachcicem/magiem, który rzucił na kowala klątwę (czyli nasłał na niego wszystkie wspomniane upiory), gdy wykonany przez kowala rapier złamał się, powodując śmierć szlachcica. Nagrodą będzie dołączenie do domeny graczy legendarnego kowalaw postaci wolnego Aspektu Legendarny Kowal, który gracze będą mogli sobie „wymienić” przed sesją. Następną przygodę będą rozpoczynali z trochę lepszym sprzętem. Jeśli im się nie uda, kowala przygarnie konkurencja, ich przeciwnicy w następnych sesjach będą mieli lepszą broń i pancerz.

I tak co sesję.

W najbliższym czasie będę prowadził kampanię DDkoida. Wciąż się waham, czy zrobić to na mechanice DnD Next, czy raczej na moim FATE. Część graczy zna świat gry, który rozwijam na DnD, byłaby to więc świetna okazja do przetestowania mechaniki. Byłem skłonny do zrobienia tego na DDkach, ale… po przeczytaniu listy czarów i bestiariusza odniosłem wrażenie, że DnD idzie coraz dalej w kierunku gry taktycznej i dungeon crawla. Serio, bestiariusz zawierał większość absurdalnych potworów – Roper’y, Mimic’ki i parę żelatyn… Blah.

Zobaczymy.

We Mgle – Rozwój postaci


Znowu będzie niszowo, bo o moim heartbreakerze. W końcu to mój blog 🙂

Dziś trochę o rozwoju postaci. Ponieważ wstęp jest przydługi, można od razu przeskoczyć do rozdziału Rozwój postaci oparty o realizację pragnień i celów.

Wstęp

Tradycyjnie w RPGach rozwijamy postać przez zdobywanie na sesji punktów doświadczenia i wydawanie ich po sesji. Jeśli rozwój postaci jest poziomowy – nabicie poziomu oznacza skok w rozwoju wedle tabelki postaci. Jeśli system zakłada rozwój otwarty, gracz może wydać PDki na co tylko chce (np, po sesji dworskiej może rozwinąć sobie latanie statkami kosmicznymi i materiały wybuchowe). W celu zachowania pozorów balansu między elementami mechaniki, różne jej części mają różny przelicznik PD – cechy kosztują więcej niż umiejętności, ich poziom zwiększa koszt rozwoju itd.

Wszystko po to, żeby przywiązać gracza do postaci i upewnić się, że nowa postać nie dorówna weteranowi. Podczas gdy ten cały rozwój postaci to bardzo często kłamstwo. Lub przynajmniej sztuczka. Zauważyliście, że awansując postacią spotykacie coraz trudniejszych wrogów, którzy niwelują waszą przewagę w walce związaną z rozwojem postaci? Nazywam to klątwą D&D. Polega to na tym, ze gracze i potwory mają poziomy. System gry zakłada wprost, że gracze powinni walczyć z potworami na swoim poziomie +/-2. Starcia z niższymi istotami będą zbyt banalne, z wyższymi, zbyt śmiertelne. Czyli gracze zawsze walczą z istotami równymi sobie. Ba, nawet istoty tak potężne jak smoki zostały dostosowane do tej logiki. I tak istnieją młode smoki do walki od 4 poziomu postaci (czyli faktycznie od drugiej, trzeciej sesji) do najwyższych poziomów, różniące się „wiekiem”, czyli poziomem ataku, obrażeń i obrony dostosowanym do poziomu graczy. I tak jest w większości znanych mi RPG. Gracze stali się Legendami? To nie będą spotykać Oprychów tylko Oprychów Weteranów i w sumie walki będą wyglądać tak jak na początku gry, tylko modyfikatory do rzutów będą po obu stronach większe.

Jeszcze gorsze jest to, że w momencie gdy postacie graczy mogą coś NAPRAWDĘ zrobić (a gracze mają możliwość wpływania na świat gry, czyli około 9 poziomu D&D lub pierwszej sesji Maga: Wstąpienie), większość MG się poddaje i stwierdza, że dalej nie poprowadzi, bo nie wie co z takimi postaciami zrobić i jakie wyzwania przed nimi stawiać.

Porzucę kwestię błędów i braków po stronie MG, a skupię się na mechanice. Skoro rozwój postaci oznacza zwiększenie modyfikatorów po obu stronach ekranu mistrza gry i z sesji na sesję w żaden sposób nie zwiększa realnej władzy graczy nad przebiegiem gry (lub nie przygotowują mistrza gry na skok jakościowy, który za parę sesji nastąpi), to po co on istnieje w świecie gry? Oczywiście, żeby gracze mieli choć minimalną władzę nad przebiegiem gry czy rozwojem postaci. Ale może warto by z tym schematem zerwać?

Rozwój postaci oparty o realizację pragnień i celów

Mówiąc szczerze, grałem w jedną grę (Heavy Gear), która z założenia nie pozwalała modyfikować cech postaci. Po krótkim okresie zdziwienia, gracze się szybko przyzwyczaili i podnosili posiadane umiejętności.  Ten sam zwyczaj chciałbym przenieść na We Mgle.

Założenie 1) Wartości Cech: Ciała, Ducha i Umysłu nie ulegają zmianie.

Tak jest, gracze nie będą mogli rozwijać cech za PDki. Będą musieli rozsądnie ustawić wartości cech na starcie. Dla równowagi, mistrz gry nie będzie im mógł ich obniżyć w żaden sposób. Wszystkie „trwałe uszkodzenia ciała” i inne „kary” dla postaci graczy będą zakładane za pomocą Aspektów.

Założenie 2) Żadnych Punktów Doświadczenia.

Takjest. Skoro nie mamy paru elementów mechaniki do równoważenia, a postać ma się rozwijać poprzez Aspekty, zbieranie PD, które są nagrodą uznaniową (bo najwięcej PD dostaje gracz, który najbardziej trafia w gust mistrza gry) i nie mającą wiele wspólnego ze światem gry (bo co wspólnego ze światem gry ma PD za odgrywanie), punkty doświadczenia wydają mi się całkowicie zbędne.

Założenie 3) Postać ma swoje pragnienia i cele wyrażone w Aspektach.

Ustalanie celów postaci zawsze uważałem za dobry zwyczaj. Pomyślałem, że cele i pragnienia postaci można by wyrażać w Aspektach. W ten sposób gracz wiedziałby, do czego dążył z postacią przez ostatnich parę sesji, a mistrz gry dostałby genialne narzędzie do ciągnięcia gracza w swoim kierunku. Przy okazji Aspekty – wady byłyby w większości zbędne.

Jak to by mogło wyglądać.

Gracz deklaruje dwa pragnienia i cele postaci

A) Poślubić hrabinę de la Cruix.

B) Zdobyć własną ziemię i zamek.

Fajnie, teraz za każdym razem, gdy gracz będzie blisko tych celów, ale nie będzie ich świadom, lub będzie chciał uniknąć zbliżenia się do nich, mistrz gry będzie mógł zagrać te Aspekty przeciwko niemu, pomagając w realizacji celu przez gracza.

Hej, wiem, że chcesz, żeby Twoja postać poszła na polowanie, ale na tym balu będzie hrabina de la Cruix. Nie chcesz zbliżyć się do zrealizowania celu postaci i dostać 3 Punkty LOSU?

Mistrz gry wyposażony w taką „wędkę” na gracza będzie miał narzędzie, które pozwoli mu zrealizować założenia fabularne na sesji.

Założenie 4) Gdy cel lub pragnienie zostaną zrealizowane, stają się Aspektem pozytywnym.

Ok, nie mam jeszcze dobrej nazwy dla Aspektów pozytywnych.

Ale idea jest taka: Jeśli gracz osiągnie cel, skreśla go z listy. Zamiast niego ustala z mistrzem gdy odpowiedni Aspekt pozytywny.

Po 6 sesjach starań i zalotów gracz w końcu dopiął swego. Hrabina de la Cruix mu uległa. Wesele było wystawne. Akt ślubu przypieczętowany nocą pełną namiętności.

Na koniec sesji gracz może skreślić pragnienie „Poślubić hrabinę de la Cruix” i wpisać Aspekt „Hrabia de la Cruix”. Postać się rozwinęła w pozytywnym kierunku.

Teraz można rozpocząć działania, mające na celu odzyskać zamek i ziemie hrabiny…

Założenie 5) Co sesję gracz może dopisać sobie jeden cel lub pragnienie.

To gracz po sesji decyduje, co jest celem lub pragnieniem jego postać. I to on, w rozmowie z mistrzem gry, decyduje, w jaki sposób to pragnienie lub cel przemienia się w pozytywny Aspekt. W ten sposób, z czasem, postać gracza powinna się stać nie tyle silniejsza, co bardziej wszechstronna, posiadająca więcej pozytywnych Aspektów. Jednocześnie powinna dryfować w kierunku wynikającym z wyboru gracza i przebiegu kampanii. Win-Win. Gracz czuje, że ma władzę nad postacią i kierunkiem jej rozwoju. mistrz gry ma zahaczki fabularne do prowadzenia postaci graczy.

Fakt, nie jest to tradycyjne rozwiązanie, ale jeśli gracze to złapią, powinno być fajne.

Jak tylko uda mi się zorganizować sesję, przetestuję to na żywo. Mam nadzieję, że wyjdzie. Jeśli tak…

We Mgle – Aspekty pochodzenia


Po „Muszkiecie a mechanice” dostałem na polterze garść propozycji od Kuzza i Albiego.

Aspekty chcę rozpisać na jeden z 3 sosobów

Wariant 1: Jeden Aspekt jako całość

W tym wariancie Aspekty są paczkami mocy i umiejętności, które kupuje się „całościowo”. Można posiadać tylko jeden Aspekt pochodzenia na postać. Na przykład:

Avaloński muszkieter

Opis

Jesteś jednym z dzieci Avalonu, jego dzielnych cór i synów, którzy walczą jako muszkieterowie tego kraju. Pochodzisz z niższych warstw społeczeństwa i bez mrugnięcia okiem oddasz swoje życie za Wiarę, Kraj i Królową. Wiesz dokładnie jak działa muszkiet – największy ze skarbów Avalonu, potrafisz mistrzowsko go obsługiwać, przygotować do niego nowe ładunki prochowe, dbać o niego i strzelać lepiej niż inni.

W armii Avalonu mogą służyć zarówno kobiety jak i mężczyźni, jednak w celu uniknięcia problemów trzyma się ich w oddzielnych, jednopłciowych załogach i oddziałach.

Plusy

– Ekwipunek muszkietera – każdą przygodę zaczynasz z ekwipunkiem muszkietera, to jest z plecakiem z racjami, zestawem podróżnym, 20 ładunkami do muszkietu i co najważniejsze, charakterystycznym czerwonym płaszczem i działającym muszkietem!

– Doskonała znajomość muszkietu – możesz w trakcie przygody zwiększyć zapas amunicji, jeśli znajdziesz składniki i naprawić swój muszkiet. Potrafisz szybko ładować i doskonale celować z muszkietu – jeśli zagrasz ten Aspekt, możesz strzelić dwukrotnie w trakcie jednej akcji i wykonać dwa testy walki zamiast jednego. Korzystając z muszkiety korzystasz raczej z Umysłu niż Ciała.

Minusy

– Plebejusz – w kontaktach z wyższymi warstwami czujesz się nieswojo – ten Aspekt może być zagrany przeciwko tobie przez postać arystokraty lub oficera, który przypomni Ci twoje miejsce w szeregu i spowoduje klęskę w teście socjalnym.

Avaloński oficer

Opis

Należysz do śmietanki Avalońskiego społeczeństwa – służysz jako oficer w armii lądowej, flocie handlowej lub wojennej. Posiadasz wysoką pozycję w społeczeństwie, potrafisz się pojedynkować i używać broni palnej, oraz posiadasz sporą renomę, która pomoże ci w kontaktach z innymi avalończykami.

Plusy

– Ekwipunek oficera – Przygodę zaczynasz w bogato zdobionym ubraniu, posiadasz także rapier i pistolet z 10 pociskami, bogato zdobioną biżuterię i sakiewkę pełną złotych monet. Wspominałem o złotym sygnecie oficerskim i bardzo dobrej lunecie?

– Oficer – od biedy umiesz posługiwać się tym rapierem i bronią palną. Ale raczej spełniają one funkcję reprezentacyjną. Ważniejsze jest to, że przeszedłeś dobrą, avalońską szkołę oficerską. Potrafisz zawsze chłodno analizować to co się dzieje dookoła i reagować na manewry przeciwnika – zarówno na polu bitwy jak i na sali balowej. Umiesz dowodzić ludźmi, a w sytuacjach obrony przed atakami socjalnymi (uwodzenie, przekonywanie) wykorzystujesz swój chłodny Umysł zamiast Ducha.

Minusy

– Arogancki – nie trzeba chyba wspominać co to znaczy. Masz w sobie coś, ton głosu, minę, gestykulację, co potrafi doprowadzić każdego rozmówcę do pasji. No cóż, gdy rękawice zostaną już rzucone, pozostaje tylko ustalić, pistolety, czy rapiery?

Tabelka Aspektów pochodzenia

Za radą Kuzza zebrałem Aspekty w tabelkę dzielącą Aspekty na Socjalne, Magiczne i Walczące, a także wyodrębniające cechę z której korzystają.

Nazwa Ciało Duch Umysł Walka Socjal Magia
Avaloński muszkieter x x
Avaloński oficer x x
Avaloński kapłan x x
Utrechski skald x x
Utrechski człowiek klanu x x
Utrechski druid x x
Cesarski arystokrata x x
Cesarski rycerz x x
Cesarski zakonnik x x
Istalijski patron x x
Istalijski alchemik x x
Istalijski legionista x x
Lewantyński polityk x
Wenecki kupiec x x
Svenski wiking x x
Slaviański szermierz x x x

Wariant dwa: Punkty

Albi zasugerował zrobienie Aspektów na punkty, jak w świecie mroku

Każdy punkt Aspektu dawałby kolejne moce i pozwalałby deklarować Aspekt za więcej Punktów LOSU. Trochę jak w Magu Wspomnieniu czy innych produktach Świata Mroku.

Dwaj panowie wspomniani wcześniej wyglądali by tak:

Nazwa Poz1 Poz2 Poz3 Poz4 Poz5
Muszkieter Rekrut Poborowy Żołdak Weteran Legenda
Oficer Chorąży Podporucznik Porucznik Kapitan Pułkownik

Jaka jest różnica? Przy tworzeniu postaci gracz będzie mógł rozdać 5 punktów pochodzenia  i zdecydować, czy chce być rzeźnikiem (Muszkieter na 5), mieć ludzi do dowodzenia (Oficer na 5) czy coś po środku (np Porucznik (Oficer 3) i poborowy (Muszkieter 2). Każdy poziom Aspektu odblokowywałby kolejne moce – dla żołnierza, coraz silniejsze moce bojowe i większą przeżywalność, dla oficera, funkcje dowodzenia ludźmi.

Brzmi świetnie, ale jest to więcej pracy dla mnie. Niesie też jeden problem ze świata mroku – nie opłaca się NIE MAKSOWAĆ danego Aspektu/obszaru.

Co z tego że masz Porucznika i Poborowego, a ja mam tylko Pułkownika – teoretycznie masz mały oddział ludzi i potrafisz lepiej walczyć 1 na 1. Ale ja jestem Pułkownikiem. Nie dojdziesz do mnie.

Wolałbym tego uniknąć, stąd opcja 3.

Wariant trzy: Aspekty powiązane

Jest to modyfikacja pomysłu numer 1. Gracz bierze Aspekt Oficera, co odblokowuje mu w następnych krokach tworzenia postaci parę opcji – albo może przyjąć na „ekwipunek” wiernego weterana, albo może umieć zagrzewać tłum do walki, albo jest pojedynkowiczem, albo posiadaczem ziemskim. Nie jest to tak sztywne jak wariant dwa (gdzie progresja Aspektów jest liniowa i z góry zdefiniowana), nadal wymaga z mojej strony dużo wysiłku.

PS. Pewnie będę to podejście testował na „sesji DDkopodobnej” – wezmę jedną ze starych kampanii DnD i skonwertuje jej zawartość (a także klasy i rasy) na Aspekty. Jeśli graczom się spodoba, to to upublicznię, a przy okazji postaram się przetestować całość mechaniki na świecie, którzy gracze znają i lubią. Jak się uda, to dorzucę świat „Segra” do podręcznika We Mgle jako kolejny przykładowy świat.

Muszkiet a mechanika


Grzebię przy We Mgle, a dokładnie przy opisie Avalończyków. Przy okazji doszedłem do pewnego wniosku. Mianowicie sposób, w jaki gry RPG mechanicznie opisują strzelanie z muszkietów po prostu mi się nie podoba.

Muszkiet jest z dzisiejszej perspektywy dość prymitywną bronią prochową, wykorzystującą proch do wystrzeliwania ołowianych kul. W swoich czasach dominował pola bitew, przyczyniając się do zmierzchu dominacji rycerstwa na europejskich polach bitew, oraz powstania w pełni profesjonalnych armii narodowych.

Przez stulecia muszkiety ewoluowały od lżejszych, gładkolufowych wersji arkebuzów, do których ręcznie sypano proch i ładowano okrągłe kule, po gwintowaną broń ładowaną patronami – papierowymi ładunkami zawierającymi odpowiednie proporcje prochu i ołowiu. We Mgle chciałbym dać Avalończykom broń pośrednią – muszkiety gładkolufowe, ale ładowane już patronami, dość łatwe w obsłudze, pozwalające oddać celny strzał co 10 – 30 sekund (czyli raz na rundę dla wyszkolonego muszkietera i co drugą rundę dla reszty avalończyków).

Jak wygląda strzelanie z takiego muszkietu?

Na pewno wymagało dobrej koordynacji ruchowej, w celu zgrania wszystkich ruchów związanych z ładowaniem, percepcji w wypatrywaniu wroga przez chmury dymu (te muszkiety strzelając grupami powodowały chmury dymu), sprytu w wymierzaniu ilości prochu i przy celowaniu (ilość prochu wpływała na zasięg i celność broni), oraz przy przeładowywaniu (patrony nie były tak banalne w obsłudze jak dzisiejsza amunicja), wymagały też ogromnej determinacji i skupienia przy oddawaniu celnego strzału – strzelec miał świadomość, że szybko nie przeładuje i pudłując, wystawi się na strzał dla przeciwnika. Jednocześnie broń ta nie była przesadnie celna, czyli przedwczesny wystrzał pozwalał przeciwnikowi podejść bliżej i strzelić celniej.

W sumie była to dość skomplikowana sprawa.

Jak cały proces traktowany jest w „mainstreamowych” RPG? Jako rzut na „zręczność” lub podlegające jej „strzelanie”. Dlaczego tak jest? Czy ma to na celu ułatwić grę, czy jest to wina tradycyjnego podziału „zwarcie – siła”, „dystans – zręczność”? Nie wiem, nie wnikam, ale…

We Mgle chcę mieć prostą mechanikę z 3 cechami – Ciałem, Duchem, Umysłem. Ciało odpowiada tradycyjnie za walkę wręcz, ale chciałbym przesunąć obsługę broni prochowej w stronę Umysłu lub Ducha. Dziś skłaniam się do użycia tutaj Umysłu – dzięki temu broń prochowa byłaby częstym atrybutem postaci „myśląych” i „technicznych” i pasowałaby do technologicznego zacięcia avalończyków. Podkreślała by też fakt, że strzelanie z muszkietu to nie „point&click”, ale proces wymagający precyzji, opanowania, spostrzegawczości i wspomnianego sprytu. Pozwoliło by też do pakietu Aspektu muszkieter dorzucić umiejętność tworzenia prochu, składania patronów i dbania o broń. Wszystko z Umysłu.

Oczywiście w komentarzach możecie wytknąć elementarne błędny w moim rozumowaniu i odwieść mnie od tego niecnego planu 🙂

We Mgle – recenzja Nibykonkursowa Eliasha


Oryginał do przeczytania tutaj.

Poniższa recenzja dotyczy gry „We Mgle” napisanej przez Krzysztofa „kbendera” Bendera. Proroctwo zostało napisane na potrzeby Nibykonkursu.

Na początek należy zaznaczyć, że nibykonkursowa recenzja nie jest moim pierwszym spotkaniem z We Mgle. Miałem okazję obserwować postępy gry na różnych etapach powstawania, a nawet zagrać kilka sesji w jednym z jej wydań. Miałem już w związku z tym pewną opinię na temat tej gry, na przykład taką, że ma spory potencjał, ale boi się go wykorzystać, przez co wygląda na zwykłe fantasy bez elfów. Ale mimo wszystko miała w sobie coś co warto by było rozwinąć. Z tym większą ciekawością zabrałem się za zawartość podręcznika.

Plik jak na nibykonkursową grę wydaje się być całkiem spory, bo liczy prawie 30 stron, ale w to wchodzą też takie elementy jak okładka czy dwie strony informacji o licencji. Gra dzieli się na na opis świata, mechanikę, zasady tworzenia postaci, rozdział o drużynie oraz na koniec opis przykładowego świata, który zrodził się We Mgle. Autor zdecydował się na opis w którym wdaje się on w dialog z czytelnikiem. Przez to podręcznik wygląda mniej formalnie, ale czyta się to całkiem nieźle (tekst powstał w tydzień, więc przymykamy oko na błędy).

Akcja gry dzieje się w chwili gdy światy po raz kolejny tworzą się, po ostatnim kataklizmie. Pośród tajemniczych mgieł formują się różne rzeczywistości, przeplatając ze sobą i powoli klarując, zmierzając do stworzenia fundamentów nowego świata. W tym wielkim procesie swój udział biorą mistyczne potęgi, które chcą uformować nową rzeczywistość wedle własnych potrzeb i zachcianek. Gracze wcielić się mają w wybrańców/sługi/wysłanników. Zapowiada się całkiem ciekawie.

Opis świata przedstawia nam morze snów i kilka przykładów jak światy mogą się przenikać. Do tego dochodzą opisy trzech narodów, które kiedyś obejmowały cały świat, a teraz podczas nowego światotworzenia starają się utrzymać jak najlepszą pozycję. Przedstawione narody są całkiem niezłe, ich opisy są sensowne i wiarygodne. Bez trudu potrafiłbym wczuć się zarówno w Avalończyka czy mieszkańca Marchie albo Utrechtu. Jedyne co mnie niepokoi na tym etapie to fakt, że te narody mogłyby być mieszkańcami całkiem niezłego świata fantasy i nie potrzebowałyby do tego żadnego Światotworzenia czy Mgieł.

Rozdział o mechanice i tworzeniu rozczarowuje. Sam szkielet jest prosty i przejrzysty, mechanika to lekko przerobiony FATE i prezentuje się nieźle. Największym bólem tego rozdziału jest fakt, że absolutnie nijak ma się on do całości gry. Po pierwsze mechanika w żaden sposób nie wspiera tego o czym jest gra (słudzy sił chcących wpływać na kształt świata), a na tych zasadach da się stworzyć po prostu zwykłego śmiertelnika, nawet przykładowe aspekty pasują raczej do zwyczajnych ludzi. Wszystko dopełniają przykłady, które absolutnie nijak mają się do tego o czym jest gra. W wielu przykładach towarzyszy nam pan Kowalski, a jedna z przykładowych scen to odprawa celna na lotnisku. Widać, że rozdział ten powstał na bazie innego tekstu i zabrakło czasu na to by go dopracować do potrzeb gry. Wielka szkoda.

Istotnym elementem mechaniki są aspekty i ogólny mechanizm sprawdza się dobrze, ale wymaga on jeszcze pewnego dopracowania, ponieważ w aktualnej postaci sytuacje „targowania się” i prób oceny sensu danego aspektu mogą odrobinę przyćmić akcję samej gry.

Całość podręcznika zamyka opis przykładowego świata, który w głównej mierze wykorzystuje potencjał nacji z początku We Mgle. Świat wydaje się mieć potencjał i jest dobrym startem dla MG który nie chce zacząć swojej przygody z We Mgle od wymyślania miejsca akcji.

Niestety mimo mojej sympatii do systemu gra wyraźnie potrzebuje jeszcze dopracowania, przede wszystkim pod względem roli Bohaterów w świecie. Mechanika nie wspiera tego kim są gracze (poza pewną nieśmiertelnością, a raczej powracalnością co sesję), a szkoda bo można by oddać w ręce graczy narzędzia które naprawdę uświadamiały im, że służą mocom, które mają wpływ na zmiany rzeczywistości. Wiąże się z tym fakt, że mechanika nie do końca współpracuje z tym ciekawym konceptem, który warto by było jeszcze przemyśleć i może przedstawić w wersji, nad którą popracuje się więcej niż tydzień.

Praca ta ma być przeze mnie oceniona na potrzeby Nibykonkursu, ale punktacje, wraz z recenzjami pozostałych prac, wrzucę na forum Nibykonkursu dopiero jak przeczytam i przeanalizuję wszystkie gry.

Eliash

We Mgle Nibykonkursowe


Właśnie dostałem od żony łupnia cztery razy. Dwa w Lego Heroicę i dwa w Osadników. Boli jak diabli, ale może namówię ją jutro na wyjście na piwo RPGowe, pod pretekstem prezentacji Katedry 😉
Czas na notkę właściwą.

Sam jestem zaskoczony, ale udało mi się. Tak jest, napisałem w końcu pierwszą wersję We Mgle.

Wielu rzeczy w tym podręczniku brakuje – dwóch rozdziałów, korekty i składu, ilustracji i ozdobników,  ale i tak uważam go za kawał dobrej roboty, zważywszy na okoliczności.

Ale od początku.

Tydzień temu rozpoczął się Nibykonkurs. Stwierdziłem, że zamiast robić jakiegoś indiansa albo mini grę, dokończę któryś ze starych pomysłów. Z trzech haseł, dwa pasowały do We Mgle. W sumie z perspektyw czasu mogłem zrobić też Sunburn lub Paradise Lost, ale cholera, We Mgle to rozdział w moim RPGowym życiu, który najwyższy czas jest zamknąć. Postanowiłem twardo zabrać się za pisanie…

A potem dostałem listę zadań na projekcie i przesuniętą (skróconą) datę wejścia na produkcję. W sobotę postanowiłem nadrobić czas z żoną i rodziną. W niedzielę okazało się, że serwery padły, a ja złapałem choróbsko, oczywiście od rodziny. Szczerze mówiąc, w tym momencie się poddałem i zastanawiałem się, jak z całej sytuacji wycofać się z twarzą. Szczęście w nieszczęściu, choróbsko się nasiliło i w poniedziałek dostałem trzydniowe chorobowe. Nim pozamykałem otwarte kwestie w pracy, załatwiłem lekarza i leki i się trochę przespałem, była 17. Oznaczało to 24 godziny na napisanie gry, która chodziła mi po głowie od trzech lat.

Szybko powstał spis treści. Wiedziałem, że na blogach miałem dużo materiałów robionych z myślą o tej grze, oraz trochę notatek sprzed lat. Pościągałem to co nadawało się do użycia i w poniedziałek przeredagowałem, co dało mi 1/3 podręcznika – wstęp, szkice dawnych światów, ogólny fluff.

Na wtorek została mechanika, tworzenie postaci, przykładowy świat, metagra, karty postaci, drużyny i świata, prowadzenie gry. Posiadałem zapisany gdzieś przykładowy świat i mechanikę w notkach blogowych (pisaną pod podobny Sunburn). Czasu wydawało mi się w sam raz. Ale zgadnijcie co. Krytyczny błąd serwera produkcyjnego zabrał mi czas do 13 (bycie niezastąpionym na projekcie ma ostatnio więcej minusów niż plusów), moje 8 godzin na dokończenie gry skróciło się do 4.

W międzyczasie skrobnąłem prostą grafikę na okładkę. Mechanikę ogarnąłem z notek blogowych i dopieściłem do 14. W pół godziny wymotałem szkic świata. Głód zabijałem do 15.

W ostatnich godzinach Eliash bardzo mi kibicował, pilnując, żebym nie zostawił wgrania pliku na ostatnie 5 minut. Szczerze mówiąc, PDFa wygenerowałem dopiero o 16:30, robiąc ostatnie poprawki na karcie postaci i dodając choćby szkic rozdziału o prowadzeniu. Na stronie faterpg.net dorwałem licencję do FATE, którą wrzuciłem na końcu. Ostatnie dwie godziny były wypełnione intensywną walką o każdy możliwy rozdział i wskazówkę dla grających w moją grę.

W końcu udało mi się zrobić cały podręcznik. Nie miałem czasu, żeby go przeczytać. Są to 28 strony tekstu, więc recenzentów przepraszam, za słaby język niektórych rozdziałów i wszystkie błędy, które przeoczyłem w trakcie pisania.

Ale jest, We Mgle, edycja Nibykonkursowa, do oglądania w internecie lub pobrania.

Jak znajdę trochę czasu, zacznę uzupełniać braki – rozdział z pomocami dla MG, ogólnie pojęte pomysły na sesję i bestiariusz oraz metagrę. Ale mam już szkielet, na którym mogę pracować, a to jest dla mnie najważniejsze.

Teraz czas na recenzję innych prac Nibykonkursowych i na rozkręcenie kilku WTSów na polterze. Jak odpocznę, dopiszę brakujące rozdziały i wyślę całość Głodnemu. Czekał na ten podręcznik już dość długo.

Potem pomyślę nad kampanią do DDków z użyciem klocków z Lego Heroica do prowadzenia walk. I poduczę się rysunku. Ten gadżet od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, a Gwiazdka się zbliża.

We Mgle – Marchie


Udało mi się dopisać Marchie do wikii We Mgle,

Teraz walczę z ostatnią nacją i będę miał tło to przygody. Nazwa nacji przy okazji została zmieniona na Istrię – nie ma sensu wciskać chińczyków do systemu.
GoodBad odzyskał neta, więc pierwszy szkic timeline’u do Raju Utraconego przeszedł kontrolę… i czekam na poprawki;). Tymczasem opis Marchii

WprowadzenieEdytuj

Święte Zjednoczone Marchie Wszechmogącego, nazywane przeważnie po prostu Marchiami, to duże feudalne państwo rządzone przez rody szlacheckie, będące spichlerzem i źródłem surowców dla Avalonu. Religią państwową jest wiara w Jedynego Boga, władza jest sprawowana przez króla, który korzysta z władzy arcykapłana sprawując niepodzielną władzę nad światem doczesnym…
Prawo i władzaEdytuj

Władzę sprawuje dziedziczny król Świętych Zjednoczonych Marchii Wszechmogącego, którego władza jest dziedziczna z pokolenia na pokolenie. Jego słowo jest prawem, jest on władcą całej armii i najwyższym sędzią. Teoretycznie, jedyna osoba, która może podważyć autorytet króla to arcykapłan Jedynego Boga. Teoretycznie, bo kościół już dawno został uzależniony finansowo od władzy. Księża mają więcej do powiedzenia na szczeblu lokalnym, co wykorzystują. Co jakiś czas król nakazuje spalenie zbyt zaangażowanego politycznie księdza jako heretyka, ku przestrodze dla pozostałych. Władza rozchodzi się od osoby króla w dół, zgodnie z hierarchą społeczeństwa. Gdy dociera do chłopstwa, objawia się w formie nakazów, zakazów, podatków i wyroków śmierci.
LudzieEdytuj

Ludzie zamieszkujący marchie są przekonani o swojej wyższości wobec obcych. Szlachta czuje się bezkarna i tłamsi wszystkie formy niezadowolenia lub sprzeciwu wśród chłopów. Widok szubienic i woń stosów nie jest niczym niezwykłym. Prości ludzie są nieufni, ostrożni i pełni strachu. Szlachta uczestniczy w nieustannej wewnętrznej walce o wpływy. Kapłani spiskują w celu odzyskania niepodległości. Mieszkańcy tego regionu świata nie należą do najprzyjemniejszych. Z zewnątrz kraina może wyglądać na ostoję spokoju, jednak z bliska pokazuje swoje nieprzyjemne oblicze.
GospodarkaEdytuj

Zborze, ziemniaki, drewno, żelazo, oto skarby królestwa, z których się ono utrzymuje i szczyci. Uprawą pola zajmuje się prawie całe społeczeństwo, biedne i ledwie wiążące koniec z końcem. Reszta pilnuje zbiórki plonów i sprzedaje je w zamian za narzędzia. Przestępcy lądują w kopalniach rudy, z których nigdy już nie wychodzą.
SpołeczeństwoEdytuj

Struktura społeczna Marchii jest bardzo hierarchiczna. Krajem rządzi król (najstarszy męski potomek poprzedniego władcy), kluczowe stanowiska zajmuje rodzina królewska i spokrewnione z nią rody – diukowie, rywalizujące o władzę z rodami niezależnymi, które przyłączyły się do Rzeszy w trakcie jej konsolidacji – hrabiowie, synowie znamienitych rodów – książęta i baronowie, w końcu panowie ziemscy – lordowie i prości wojacy – rycerze. Całość połączona jest strukturami wasalnymi. Obowiązuje zasada „wasal mojego wasala nie jest moim wasalem” komplikująca relacje w drabinie władzy.

Poniżej szlachty znajdują się mieszczanie i rzemieślnicy (posiadające nieliczne prawa do posiadania własnego warsztatu i wykonywania zawodu) i w końcu chłopstwo, nieposiadające żadnych praw.

Gdzieś obok szlachty znajduje się kler – mnisi i kapłani Jedynego Boga, którzy posiadają ogromny zakres wolności osobistej przy minimalnych prawach do posiadania. Kultywują tajemnice boga w górskich klasztorach, niosąc jego słowo na niziny.

Kobiety są dyskryminowany – ich rolą jest dbanie o ognisko domowe podczas nieobecności męża oraz rodzenie i wychowywanie dzieci. Nieliczne, które zbuntowały się temu porządkowi i zdecydowały się na wejście w role męskie opiewane są w poematach, zakończonych przeważnie męczeńską śmiercią.
ArmiaEdytuj

Wojownicy Marchii to profesjonaliści z urodzenia – rycerstwo jest stanem społecznym, do którego awanse są rzadkością. Każdy rycerz trenuje sztuki walki od urodzenia. W walce używają ciężkich pancerzy i broni do walki wręcz licząc na to, że płyty stali uchronią ich przed ostrzałem nieprzyjaciela. Na ich szczęście, jedyna broń, która może im zabronić znajduje się w posiadaniu ich avalońskich sojuszników. Dodatkowo, każdy rycerz zatrudnia paru najemników z gminu wspomagających ich w walce i w czynnościach obozowych. Tacy specjaliści nie dysponują prawami rycerza, choć nierzadko władają bronią równie dobrze jak on. W porównaniu do reszty chłopstwa, świta rycerstwa wiedzie niezwykle ciekawe, niebezpieczne i dochodowe życie. Marynarka marchii praktycznie nie istnieje – okuci w stal wojownicy pałają dziwną niechęcią do walki na morzu.
Relacje z innymi nacjamiEdytuj

Avalon – Więzy między Avalonem a Marchiami są silne i wydają się nierozerwalne. Marchie dostarczają żywność i surowce, w zamian otrzymując wysokiej jakości wyroby ze stali. Oba narody wierzą w tego samego boga i mają podobne podziały społeczne. Jedyny problem w tym, że krajami rządzą dwie różne osoby, mężczyzna i kobieta, o odmiennych poglądach na to, czyj głos jest decydujący…

Istalia – Istalijczycy są zagadką dla ludności Marchii, z jednej strony oficjalnie odrzucają wiarę z jakiekolwiek bóstwo, z drugiej, pozwalają na kultywowanie w domowym zaciszu każdego z bogów nawiedzających Eirie. Są jawnymi innowiercami. Władzę sprawują rody szlacheckie, jednak ich pozycja wynika nie z urodzenia, a z osiągnięć i zasobów, co oznacza, że wszelkie sojusze zawierane z tymi ludźmi są niestabilne i tymczasowe. Na wszelki wypadek mieszkańcy Marchii Istalijczyków nie lubią i unikają.

Lewant – cesarze lewantyńscy są bezpośrednimi wasalami króla Marchii. Ich obce pochodzenie i względnie wysoki status są solą w oku arystokracji i rycerstwa, a wysokie dochody lepem dla chciwych. Dodatkowo, choć oficjalną religią Lewantu jest kult Jedynego, inne kulty nie są zabronione. Wielu wysoko urodzonych dąży do całkowitego podporządkowania Lewantu. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że powracające z rabunku statki Svenów sprzedają zrabowane towary w lewantyńskich portach.

Republiki Kupieckie – kupcy pod władzą Avalonu – nie warci uwagi i zachodu. To powszechne w Marchiach przeświadczenie doprowadza do pasji głowy republikańskich rodów – relacje między narodami są sporadyczne, nieformalnie całą dyplomacją zajmuje się cesarz lewantyński.

Svenowie – plaga wybrzeży Marchii, gwałciciele, rabusie i grabieżcy spędzający sen z powiek mieszkańcom rybackich wiosek. Ochroną wybrzeża przed tymi barbarzyńcami zajmuje się avalońska marynarka. Niestety, jej statków jest zbyt mało, żeby patrolować całe wybrzeże marchii a sukcesy z zwalczaniu piratów – dość mizerne.

Slavianie – Dzikie plemię, którym nie warto się przejmować. Plotki o ich zdolnościach walki wręcz i rzekomej wyższości nad rycerstwem są zdecydowanie przesadzone.

Utrecht – Dzikusy mieszkające po drugiej stronie Morza Koszmarów są idealnym wrogiem dla mieszkańców Marchii. Wielbią demony, zmuszają kobiety do wykonywania męskich zawodów, nie uznają boskich praw i hierarchii, a przy tym mieszkają na tyle daleko, żeby nigdy ich nie spotkać. W powszechnej świadomości plebsu są żywymi, krwiożerczymi demonami, w oczach szlachty stanowią świetny pretekst do zachowywania obecnego, świętego kształtu państwa.

We Mgle – Avalon


Powrót do menu głównego

Wprowadzenie

Avalończycy, jako nacja, odwrócili się od Archetypów i wybrali wiarę w Jedynego Boga. Podczas gdy reszta świata spekuluje, czy Jedyny powstał z wiary Avalończyków, czy jest starszym duchem, który odnalazł wyznawców, bezspornie musi uznać wyższość avalońskiej technologii. Wykonane na tej wyspie smukłe okręty, zaopatrzone w prochowe działa i kadłuby obite cyną prują morza siejąc popłoch wśród innych ludów. Niestety, Avalończyków jest niewielu. Ich ląd jest niegościnny, są uzależnieni od importu żywności. Zazdrośnie strzegą tajemnicy prochu oraz wiary. Gdyby ich liczba była większa, podliliby Morze Rzeczywistości. Niestety, wkraczając w Morze Snów i Morze Koszmarów, stają się bardziej i bardziej podatni na opętania. Uciekający przed avalońskim prawem często szukają schronienia wśród ludów mieszkających blisko Serca Świata.

Prawo i władza

Władzę sprawuje niepodzielnie ród rządzących od stuleci Stuartów. Władza zawsze przechodzi na pierworodne dziecko aktualnie panującego, niezależnie od płci. Głowa rodu jest jednocześnie głową kościoła, jej słowo jest prawem. Rodzina królewska jest jedynym źródłem władzy i zajmuje wszystkie najwyższe stanowiska w państwie. Na szczeblu lokalnym, rządzą rady miejskie. Większość społeczeństwa to wolni ludzie, mogący swobodnie przemieszczać się po terenach Avalonu, służyć w armii i marynarce, parać się rzemiosłem. Obecnie, od 15 lat nad ludem panuje Maria Stuart – 50letnia, zdecydowana kobieta o ukształtowanym charakterze. twardo dążąca do podporządkowania Eire woli Jedynego.

Ludzie

Avalończycy są poważni. Są też wierzący. Ufają strukturom i władzy. Nie boją się handlu, cenią w nim jednak uczciwość i szczerość. Większość mieszkańców Eire szczerze by ich lubiła, gdyby nie wrodzone w Avalończykach poczucie wyższości wynikające z dumy i wiary w Jedynego Boga. Prawdziwy Avalończyk nie odmówi sobie okazji do nawracania, pozdrawiając innych imieniem Jedynego, sławiąc jego imię i pozostawiając wszędzie Księgę Praw.

Gospodarka

Potęga Avalonu to jego technologia – stocznie i manufaktury. Rabunkowa polityka rozwoju sprawiła, że mało jest na wyspie lasów i ziem uprawnych. Całość nadająca się do zasiania jest pod kontrolą Stuartów, pracujący w niej ludzie zmuszani są do odrabiania pańszczyzny. Rzemieślnicy i kupcy radzą sobie dobrze, zaopatrując państwo w codzienne transporty zboża, za które płacą masowo produkowanymi, dobrej jakości towarami.

Społeczeństwo

Dla Avalończyka istnieją trzy godne kariery – duchownego, kupca i żołnierza. Flota kupiecka jest uważana za równie istotną, co wojenna. Czasem trudno odróżnić flotę handlową od eskadry bojowej. Kompania handlowa ma zapewnić wyżywienie wszystkim mieszkańcom wyspy – panujący Stuarci wiedzą, że głód może oznaczać koniec ich rządów. Kobiety są równouprawnione wobec mężczyzn, mogą przechodzić każdą ścieżką kariery. W armii oddzielnie trzyma się jednostki wojskowe męskie i żeńskie – choć Avalończykom nie obca jest skuteczna antykoncepcja na bazie ziół, dowódcy wolą nie kusić losu. Każdy żołnierz po 15 latach służby dostaje prawo osiedlenia się w zdobycznych ziemiach.

Armia

Flota i armia Avalonu to jeden z głównych wydatków korony. Posiada stałą flotę wojenną, której żadna siła w Morzu Rzeczywistości nie dorówna (jej osiągi w pobliżu Serca Świata nie są aż tak spektakularne). Posiada też zdyscyplinowaną piechotę, która korzysta z broni palnej. Poza nieliczną armią regularną, często powołuje się pod broń ochotników (dając im słabsze wyposażenie – kusze, piki, włócznie). Każdy statek z marynarki Avalonu posiada oddział osławionej piechoty morskiej – najlepszych z żołnierzy armii lądowej. Daje to Avalończykom możliwość szybkiego uderzania w wybrane cele, ale jednocześnie powoduje, że mobilizacja przed ważnymi bitwami przebiega niezwykle długo. Avalończycy prawie zawsze walczą przeciwko przeważającym siłom wroga, starają się uderzać szybko i celnie i jak najszybciej wycofywać się na bezpieczne wody.

Relacje z innymi nacjami

Ksanion – tajemniczy lud z drugiego końca świata jest byłby poza zainteresowaniem Avalończyków, gdyby nie fakt, że jednocześnie jest głównym politycznym rywalem o obrębie Morza Rzeczywistości. Z powodu odległości, rzadko dochodzi do bezpośrednich starć, jeśli już, są to drobne potyczki na Morzu Snów. Ciągłe zakulisowe gry między sojusznikami obu frakcji wyglądają już mniej cywilizowanie.

Lewant – konkurenci Republik Kupieckich i poddani sojuszników z Marchii to trudny orzech do zgryzienia. Cieszący się niezależnością, nie potępiający Archetypów, prowadzący własną politykę naród jest jednocześnie jednym z większym dostawców zboża… i potrafiłby z łatwością przeszkodzić w handlu z jego głównym wytwórcą, czyli Marchiami. Ta niezależność jest tolerowana, tak długo, jak lewantiańskie statki wpływają do Avalonu z pełnymi ładowniami.

Marchie – dobrzy sojusznicy Avalonu. W zamiar za pomoc w utrzymaniu władzy, przyjęli chrzest, a teraz uczestniczą w ciągłej wymianie handlowej z Avalonem, pełniąc rolę jego spichlerza. Mimo to, między tymi dwoma krajami trwa cicha dynastyczna walka – który ród wżeni się w drugi wystarczająco mocno, by sięgnąć po władzę w drodze sukcesji. Republiki Kupieckie – małe państwa – miasta zjednoczone w sojuszach przeciwko silniejszym sąsiadom są przedłużeniem avalońskiej floty handlowej oraz (nierzadko) dyplomacji. Oficjalnie zakazali kultu Archetypów, z przyjemnością łamią ten zakaz umieszczając w każdym domu święte ikony przedstawiające rzekomo Jedynego, a rzeczywistości dziwnie przypominające wyobrażenia Dziewięciu. Biegli w handlu i dyplomaci, są traktowani przez Avalończyków jako ubodzy duchem krewni.

Svenowie – Drobni piraci, którymi nie warto się przejmować. Przystawka do Utrechtu. Rozwiązanie problemu tego ostatniego automatycznie usunie Svenów z pola widzenia.

Slavianie – skrajni indywidualiści otwarcie podążający drogą Archetypów – wiecznie skłóceni, nie uznający hierarchii i praw. Jeśli można nienawidzić kogoś bardziej niż Utrechtczyków, to tylko Slavian.

Utrecht – znienawidzeni innowiercy, poganie będący zaprzeczeniem wszystkiego w co wierzą Avalończycy. Propaganda i kazania wygłaszane z ambony nie szczędzą słów, opisujących zło, które niosą ze sobą Utrechtczycy.