“Predators”, czyli “Kto umieścił Adriana Brodyego w roli twardziela”


Idąc do kina nastawiłem się na absolutny gniot. I się nie rozczarowałem. Film nie był tragiczny, ale nie był też dobry, po prostu był kiepski.

Nie oszukujmy się co do fabuły – ta była szczątkowa i pełnymi garściami czerpała z oryginalnego „Predator”. Znowu mamy dżunglę, grupę wojskowych i łowców. Przewidywalne aż do bólu.

Muzyka – też ściągnięta z Predatora 1. I dziś jakaś taka śmieszna, zupełnie niepasująca do obrazu.

Zdjęcia i efekty – tragedia. Wakacyjny zabijacz czasu, jakim powinien być ten film, powinien obfitować w akcję i efektowne sceny walki. Zamiast tego z ekranu ziała nuda, a efekty specjalne były na poziomie Władcy Pierścieni. Tego z 1978. Strasznie wyraźnie było widać, jak okrojony jest budżet tego filmu.

Gra aktorska – nie będę się nawet wypowiadał. Niekonsekwencje w scenariuszu sprawiały, że postaci były wręcz komiczne (ścigany przez FBI przestępca postanowił poświęcić się, żeby ratować resztę… tia…), poza tym, dobór aktorów – bezsensowny. Adrian Brody jako główny twardziel? Nawet biorąc pod uwagę że ostatnio przypakował, cały film czekałem aż znajdzie pianino i zacznie na nim grać.

Generalnie film słaby, nie nadaje się do oglądania inaczej niż po dwóch piwkach na komputerze. A nawet w takim przypadku warto sobie zadać pytanie, czy nie mamy lepszego sposobu na spędzenie czasu.